Ulica Przejazd

Pisał od roku 1998 Maciej Cholewiński

Ulica Przejazd

Numer 18

Rok 1898

22 października, sobota. „Do introligatorni braci Potz potrzebni zdolni czeladnicy zaraz”.

Rok 19o2

15 kwietnia, wtorek. „Potrzebny uczeń do księgarni. Bliższe szczegóły w księgarni H. Świetlińskiego. Przejazd № 18”.

Rok 19o3

Volkmam F., skład towarów bławatnych.

Rok 19o6

7 stycznia, poniedziałek. „Znalezione pocztówki. Skradzione pocztówki, wydane na rzecz Polskiej Macierzy Szkolnej, znalazły się. Jakiś uczciwy znalazca zgłosił się do p. Potza (Przejazd № 18), gdzie dokonano kradzieży pocztówek w liczbie (około 3,ooo), oznajmiając, że podrzucone zostały w bramie domu przy ulicy Cegielnianej № 64”. Pocztówki ukazały się w grudniu 19o6. Rysunki do nich, „skomponował artysta-malarz Grajnert. Pocztówki te mają zastąpić depesze, wysyłane na uroczystości rodzinne, albo powinszowania. Trzy rodzaje będą tych pocztówek: pierwsze – 2o groszy, drugie po 2 złote i trzecie po 4 złote. Na pocztówkach są popiersia Staszica, Niemcewicza i Kołłątaja”. Wtorek, 14 lipca. „Pocztówki 1) z wizerunkiem ks. prałata Wyrzykowskiego 2) z wizerunkiem ks. Albrechta ukazały się w handlu księgarskim. Cena pocztówki 5 kop. Dla prenumeratorów „Rozwoju” 3 kop. Można zamawiać u roznosicieli. Skład główny w księgarni F. Potza, ul. Przejazd róg Mikołajewskiej”. Środa, 14 października 19o8 – „Potrzebni zdolni czeladnicy i chłopcy do introligatorni Feliksa Potza, ul. Przejazd № 18”. Piątek, 15 lipca 1910. „(x) Pocztówki. Skład papieru i materiałów piśmiennych Potza (Przejazd róg Mikołajewskiej) sprowadził pocztówki z fragmentami z obrazu Matejki „Bitwa pod Grunwaldem”.

Edward Grajnert (1876, Warszawa – 2o kwietnia 19o7, Łódź). Malarz pejzażysta. W Warszawie uczył się w prywatnej szkole Beniego, w której uczyły się m.in. dzieci, które miały utrudniany dostęp do szkół carskich. Rzemiosła uczył się początkowo w Szkole rysunkowej w Warszawie. W latach 1894–95 studiował w Szkole Sztuk Pięknych w Krakowie, w pracowni Teodora Axentowicza. Naukę ukończył z dwoma medalami, srebrnym i brązowym, i dzięki stypendium Sobańskich rozpoczął ośmioletnie studia we Włoszech: w Rzymie, Wenecji i Florencji. Efektem tego pobytu był m.in. „Artystyczny przewodnik po Rzymie” wydany we Lwowie nakładem księgarni Polskiej w 19o3. W 1899 o artyście pisał dr Wysocki w tygodniku „Kraj”: „Widziałem u niego kilka nieźle narysowanych szkiców, dobrą kopię watykańskiej „Pieta” Michała Anioła Caravaggi i pejzaż. W tym czasie artysta malować portret kolegi p. Okunia i w przeciągu tygodnia urosło na płótnie arcydzieło. Jestto zapewne zbyt entuzyastyczna nomenklatura, ciśnie się jednak sama pod pióro, gdy się widzi ten olbrzymi, a tak niespodziewany postęp w artystycznym rozwoju Grajnerta, który go postawił jednym zamachem na wyżynie sztuki, a zarazem wskazał kierunek jego działalności. Obecnie Grajnert pracuje nad większą kompozycyą „Psyche po stracie Amora”. Po powrocie do kraju artysta zamieszkał w Warszawie, „gdzie wystawił cały szereg swoich obrazów, wybornie przez krytykę fachową przyjętych”. „Złożył [też] w celu wydania w kasie imienia Mianowskiego rękopis przeszło stu rysunkami opatrzony „Wykład z perspektywy”- przeważnie dla artystów-malarzy, jedyną i nas pracę, lecz rękopis ten w kasie tejże zaginął (?!)”. Wykładał w prywatnej szkole malarstwa dla kobiet założonej przez panią Conti, a prowadzoną przez przyjaciela artysty, malarza Antoniego Austena. Placówka nie wytrzymała jednak konkurencji z nowopowstałą Szkołą Sztuk Pięknych, wobec czego artysta otrzymał propozycję objęcia posady nauczyciela w progimnazjum w Łodzi. Przeniósł się tam w 19o6 w Łodzi, „tem chętniej, że już posiadał brata pracującego w jednej z łódzkich instytucyi”. W lipcu wziął udział w Wystawie sztuk pięknych w salonie przy ul. Południowej 3 (pokazał obrazy „Czarownica”, „Targ w Rzymie”, „Grobowiec Kazimierza Sobieskiego, królewicza polskiego w Rzymie”), w październiku „wystawa około 3o prac, m.in. ilustracji do „Balladyny” J. Słowackiego wykonanych przez Edwarda Grenjerta – artystę od niedawna zamieszkałego w Łodzi” w Salonie Kazimierza Biedrzyckiego (Grajnert zilustrował też inny poemat Słowackiego „Grażynę”. Pokazał ponadto „dwa większych rozmiarów płótna: jedno „Las włoski o księżycu” krajobraz bardzo uwydatniający i świetnie oddany las wieczorem po upalnym dniu, przepełniony oparami wodnemi drugie – portret artysty malarz Okónia. W dziale portretowym jest to prawdziwe arcydzieło” – wszystkie prace powstały we Włoszech). W tymże roku uczył w „szkole artystycznej dla kobiet p.f. A. Conti”. W grudniu 19o6 ukazały się pocztówki, „do których rysunki skomponował artysta-malarz Grajnert. Pocztówki te mają zastąpić depesze, wysyłane na uroczystości rodzinne, albo powinszowania. Trzy rodzaje będą tych pocztówek: pierwsze – 2o groszy, drugie po 2 złote i trzecie po 4 złote. Na pocztówkach są popiersia Staszica, Niemcewicza i Kołłątaja”. Pocztówki wydane zostały przez okręg łódzki Polskiej Macierzy Szkolnej. Tuż po wydaniu nakład w liczbie 3 tysięcy sztuk skradziono z mieszkania Potza przy Przejazd 18; uczciwy znalazca „oznajmił, że podrzucone zostały w bramie domu przy ulicy Cegielnianej № 64”. Wykonał również dar, transparent na grób Chrystusa do kościoła Św. Józefa. W 19o7 znalazł się w gronie pedagogów „Zatwierdzonej przez Ministeryum Dworu Szkoły Artystycznej przy Wystawie Sztuk Pięknych w Łodzi, ul. Piotrkowska 16” Kazimierza Biedrzyckiego. Wykładał historię sztuki. 2o kwietnia 19o7 roku został zastrzelony na ulicy, jako kolejna ofiara bratobójczych walk towarzyszących Rewolucji 19o5-o7 Roku: „Gdy Grajnert w towarzystwie młodego chłopca szedł o godz. 2½ po południu przez ulicę Wólczańską, opodal ul. Benedykta napadło na niego trzech młodych ludzi. Nagłym ruchem odepchnęli oni towarzyszącego chłopczyka, a następnie dwaj z napastników pochwycili Grajnerta za ręce, trzeci podskoczył z tyłu i dał kilka strzałów z rewolweru. Kule ugodziły w głowę. Grajnert padł na ziemię i, zanim lekarz pośpieszył z pomocą ducha wyzionął. Sprawcy napadu ratowali się ucieczką. Na odgłos strzałów wybiegli robotnicy z poblizkiej fabryki Hirszberga i Wilczyńskiego, a widząc uciekającego sprawcę zabójstwa w ulicę Benedykta, puścili się za nim w pogoń. Goniony skręcił w ulicę Długą i wpadł do bramy domu № 84, a ztąd przez parkan na terytoryum posesyi sąsiedniej. Do robotników fabryki Hirszenberga i Wilczyńskiego, goniących zabójcę przyłączyli się robotnicy fabryki Guzego. Mordercę schwytano na terytotyum nieruchomości № 82 i ztamtąd przeprowadzono do fabryki Guzego (Długa 91). Krążą takie opowieści po mieście: Około godziny 5-ej po południu schwytanego mordercę jacyś ludzie przewieźli dorożką na pusty plac przy ulicy Łąkowej. Tutaj stwierdzono, że zabójca nazywa się Aleksander Grobeny w wieku lat 23. Zeznał on, że działał jako przekupiony najmita i wskazał dwóch wspólników. Sąd partyjny skazał go na karę śmierci. Wyrok wykonano o godzinie 5-ej i pół po południu. Zginął on od strzałów rewolwerowych na placu, po za fabryką Tidena. Z innych znów źródeł zapewniają, że Grobelny nie był mordercą ś.p. Grajnerta. Kto był inspiratorem i czyja ręka kierowała ohydnem morderstwem, dotąd jeszcze nie ujawniono. Dotychczas sprawa ta okryta jest mgłą tajemniczości. Ś.p. Grajnert nie należał do żadnej partyi, był człowiekiem ogólnie szanowanym. Niewykluczoną jest możliwość, że został zabity „przez pomyłkę”. Wogóle sprawa ta jest bardzo tajemnicza”. „Zmarły osierocił żonę i dziecko, pozostawiając sobie najdroższych bez żadnych zasobów. Licząc bowiem lat 29, nie mógł i nie miał jeszcze czasu z pracy swej odłożyć coś na przyszłość. [...] Potępiając ohydną zbrodnię, ślemy stroskanemu ojcu i rodzinie zmarłego głębokie słowa żalu po zmarłym [...], tem więcej, że już starszy brat Grajnerta, dziennikarz, również wystrzałem z rewolweru został zabity. Zbieg okoliczności był tak fatalny, że pierwszy i drugi brat zginął 2o-go kwietnia”. Okazało się niebawem, że domniemany zabójca wcale zbrodni nie dokonał, a na miejscu zbrodni znalazł się przez przypadek, wracając od brata, który podczas spotkania zawiadomił go o śmierci ich ojca. Na dodatek był on głuchoniemy, wobec czego „wydobycie od niego zeznań było bardzo utrudnione. [...] Jakiemi danemi kierowali się członkowie sądu [złożeni z „przedstawicieli partyj skrajnych”] nie wiadomo”. Aleksandra Grobelniak został pochowany podczas wspólnego pogrzebu na cmentarzu na Dołach. Pogrzeb artysty zgromadził „kilkotysięczny tłum”, złożony m.in. z uczennic pensji p. Jezierskiej, szkoły rzemiosł, gimnazjum polskiego, prefekci wszystkich szkół łódzkich, pedagodzy, tłumy robotników. „Kondukt żałobny wyruszył z kościoła św. Józefa, gdzie przedtem ksiądz Nowakowski wygłosił piękną i podniosłą mowę [...]”, kondukt prowadził ks. Dobrowolski, a nad mogiłą malarza przemawiali m.in. ks. Albrecht i Konstanty Mogilnicki z gimnazjum polskiego. Artysta spoczął na starym cmentarzu katolickim przy ul. Ogrodowej. Wystawa pośmiertna odbyła się w dniach 28 kwietnia - 12 maja „staraniem kolegów malarzy i rzeźbiarzy [...] przy ul. Pasaż Meyera № 4” „w mieszkaniu dyrektora banku, p. [W-go] Karpowicza”. Zgromadzono około stu prac m.in. szkice do obrazów, „jednobarwne szkice ilustrujące „Lilię Wenedę” – Słowackiego. Kilkanaście malowanych kraobrazów polskich i tyleż włoskich, z których wyróżnia się bardzo dobry szkic Wielkiego Kanału Weneckiego, tonącego we włoskiem słońcu, potem impresyonistycznie malowana chałupa polska, oraz kilka innych krajobrazów naszych. W drugim pokoju na środku umieszczono w kirze autoportret artysty i dwa zdjęcia fotograficzne dokonane po jego zabójstwie”. Po kilku dniach na wystawę dowieziono kolejne obrazy m.in. „Widok z pagórka Janiculum na Rzym”, „Willa Borghesi” i „Park O’Este”. 12 maja w mieszkaniu dyr. Karpowicza odbył się „raut na dochód rodziny ś.p. Edwarda Grajnerta”, który przyniósł 1oo rubli zysku, ale też wzbudził u części publiczności mieszane uczucia. Edward Grajnert mieszkał przy ul. Cmentarnej 8. [19o8] Łódź. „Obraz artysty-malarza ś.p. Grajnerta, kopia Caravaggia, został nabyty przez p. Stanisława Suwalskiego, majstra fabryki Rosenblatta i ofiarowany kościołowi św. Anny na Zarzewiu. Za ofiarę powyższą składa serdeczne podziękowanie za naszem pośrednictwem ks. prałat Wyrzykowski”. [19o9] „Na starym cmentarzu katolickim, staraniem p. Bronisława Grjnerta wzniesiony został pomnik ś.p. Edwardowi Grajnertowi, artyście-malarzowi i nauczycielowi gimnazyum polskiego, który padł kilka lat temu z ręki zbrodniczej. Na pomniku wykutym z piaskowca pomieszczono popiersie bronzowe zmarłego według modela artysty rzeźbiarza Czesława Makowskiego. [...] Pomnik zostanie odsłonięty w dniu 28 b.m. po nabożeństwie w kościele św. Józefa”. Edward Grajnert synem Józefa Grajnerta, pisarza, działacza ludowego, folklorysty, uczestnika powstania styczniowego, a także pierwszego tłumacza powieści Juliusza Verne’a „W 8o dni dookoła świata” i autora m.in. powieści „Dwie…” drukowanej przez łódzki „Rozwój”. [1]

Sobota, 25 lutego 1911. „(x) Model kościoła. W zakładzie introligatorskim i składzie materyałów piśmiennych Potza (Przejazd róg Mikołajewskiej) wystawiono model kościoła, pomyślany i wykonany z drzewa kozik (nożyk) przez Walentego Pluczyńskiego, gospodarza samouka w Budach Słodkowskich pod Turkiem. Model przedstawia kościół z kaplicami, ołtarzami, obrazami i figurami świętych, wykonany skropolatnie we wszystkich najdrobniejszych szczegółach i ze wszech miar zasługuje na zwrócenie nań uwagi. Jest on do nabycia Wykonawca ma oczywiście niepospolite zdolności rzeźbiarskie i poczucie form estetycznych”. Rok 1914. „Verzeichnis der Lodzer Geschäftsfirmen” pod „Buchbindereien” [...] Potz Felix, Przejazd 18”.

Rok 19o7

26 stycznia, sobota. „Remiza Fenomen” Przejazd 18 róg Mikołajewskiej poleca na śluby, spacery, pogrzeby i t.p. swoje eleganckie karety i powozy oraz rasowe konie. Przejazd 18 róg Mikołajewskiej. Telefon № 792 (przez W-go K. Zinke)”. Karola Zinke, właściciela fabryki kas ogniotrwałych mieszczącej się przy ul. Przejazd 16.

Rok 19o9

22 września, środa. „Potrzebna dziewczyna od czternastu lat do dzieci, umiejąca mówić po niemiecku. Przejazd 18, cukiernia”.

11 listopada, czwartek. „Potrzebna niemka do dzieci, z szyciem. Wiadomość: Przejazd 18, Feliks Potz”.

Rok 191o

1 lipca, piątek. „W środę 29 czerwca w pół do 8-ej wieczorem, na ul. Przejazd nr. 18 zostawiono portfel pamiątkowy, drogi, z srebrnym monogramem, ofiarowanym w dniu tym na imieniny od żony z kilku rublami, z paszportem na imię Paweł Matczak, biletem członkowskim Towarzystwa opieki nad drzewostanem i z ustawą tegoż Towarzystwa. Uczciwy znalazca pieniądze, które się znajdują, może sobie zatrzymać i gdyby zechciał, otrzyma jeszcze rubli 3 za oddanie pozostałych rzeczy na ulicę Składową nr. 36 m. 26”.

19 lipca, wtorek. „Potrzebna dziewczyna od 13 do 15 lat do usługi. Wiadomość Przejazd № 18 w cukierni”.

22 września, czwartek. „(f) Adres. Introligatornia p. Feliksa Potza (Przejazd 18) wykonała, na zlecenie parafian ze Złoczewa, b. ozdobną teczkę do adresu, który ma być wręczony proboszczowi, z okazyi 5o-tej rocznicy jego pracy w parafii. Na teczce, z pluszu koloru bordo, złoconej po brzegach, wewnątrz zaś wyłożonej żółtym jedwabiem, widnieje napis: „Księdzu Julianowi Michalskiemu, proboszczowi złoczewskiemu, w dniu jego jubileuszu parafianie złoczewscy 186o-191o”.

Rok 1911

18 kwietnia, wtorek. „Około domu № 18 przy ulicy Przejazd Juljanowi Cieślak skradziono portmonetkę z pieniędzmi”.

Rok 1918

Mieszkał P. Walter, felczer.

Rok 192o

Pod „Cukiernie” - Aleksander Dobersztajn. Również w latach 1932-33, z telefonem 14852. Wtorek, 22 stycznia 1929. „W notesie reportera. [...] Stawiński Józef, posługacz w cukierni Dobersztajna przy ul. Przejazd 18, przywłaszczył sobie 1oo zł., będące własnością Rodeckiego Stanisława – Nawrot 59”.

Rok 193o

4 listopada, wtorek. „Kary za antysanitarny stan sklepów. Na wniosek Wydziału Zdrowotności Publicznej - zostali ukarani przez Sąd Pokoju w Łodzi grzywnami od 15 do 5o złotych za antysanitarny stan sklepów następujący właściciele: [...] Wierzbicki Jakub – Przejazd 18 (mleczarnia)”. Piątek, 14 września 1934. „Za nieprzestrzeganie godzin handlu. – Starostwo Grodzkie Łódzkie ukarało administracyjnie grzywnami od 1o zł. do 5o zł. następujące osoby: [...] Wierzbicka Estera (Przejazd 18)”.

Rok 1932

11 sierpnia, czwartek. „ Niemiła wizyta w „Miłym Kąciku”. Mała cukierenka została doszczętnie okradziona. (gr) Przy zbiegu ulic Sienkiewicza i Przejazd stoi mały domek. Prawdziwy domek z bajki bardzo podobny do domku baby Jagi z historii o Jasiu i Małgosi. Tamten domek miał zamiast dachówek pierniki, a zamiast ścian wielkie placki – ten domek ma również wiele pierników, ciast i ciasteczek – tylko nie zewnątrz a wewnątrz. Mieści się w nim mała kawiarenka o idyllicznej nazwie „Miły kącik”… Kilka krzaków, dwie – trzy altanki i wina, odgłosy radia, czasami jakiś śmiech głośniejszy – zapach kawy… „Miły kącik” dobrze spełnia swoją rolę. Niejedna para spędziła w nim miłą chwilę. Gospodarz lokalu, mający do czynienia przeważnie z zakochanymi, zapomniał zupełnie, że są źli ludzie na świecie. Chował patefon, aparat radjowy, zastawę i towar do lokalu, zamykał to po prostu na klucz i spał przez całą noc snem sprawiedliwego. Prócz zakochanych są jeszcze na tym padole wierzyciele, są sekwestratorzy, są najrozmaitsze zawody, których wykonywanie nie sprawia nikomu przyjemności. Są również (bez obrazy dla poprzednio wymienionych) i złodzieje. Gospodarz „Miłego kącika” zupełnie o nich zapomniał. Zato oni nie zapomnieli o nim. Wczoraj w nocy odwiedzili sympatyczny lokal, otworzyli drzwi małego domku bez trudu, wynieśli patefon i radjo i ciastka i słodycze i zastawę i znikli… Straty wynoszą 25oo zł. Gospodarz lokalu niech się nie martwi: zakochani i tak przyjdą. Ci ludzie są najbardziej samowystarczalni ze wszystkich ludzi na świecie. „Dla kochanka i kochanki dosyć chatki pustelnika” – powiedział wieszcz Adam. Nie dodał wprawdzie, że i radja nie potrzeba, że patefon jest zbyteczny i że bez pół czarnej się nie obejdzie. Ale to się rozumie samo przez się. (G)”.

Rok 1934

3 kwietnia, wtorek. „ 2o-letnia kobieta pod kołami tramwaju. Straszny wypadek przy ul. Rzgowskiej (p) Straszny wypadek tramwajowy miał miejsce onegdajszego wieczoru przed domem przy ulicy Rzgowskiej 111. Przed wspomnianym domem przechodziła jezdnię 2o-letnia Irena Krystowczyk, z zawodu kelnerka, zamieszkała przy ulicy Przejazd 18. W tym czasie w stronę Chojen z dużą szybkością jechał tramwaj linji 4. Nieszczęśliwa kobieta nie zauważyła nadjeżdżającego wagonu, gdyż zasłonił jej widok jadący w przeciwnym kierunku tramwaj. Gdy motorniczy tramwaju nr. 4 zauważył kobietę na szynach puścił w ruch hamulce, było już jednak zapóźno Krystowczyk wpadła pod tramwaj, doznając złamania prawej nogi, głębokiej rany brzucha oraz ogólnych potłuczeń cielesnych. Wezwany lekarz pogotowia ratunkowego miejskiego po nałożeniu prowizorycznego opatrunku przewiózł ofiarę strasznego wypadku do szpitala okręgowego przy ulicy Zagajnikowej”.

Rok 1936

Sierpień. Cukiernia Ogrodowa L. Hoffman. Lody, babki, ciasta. Filja - Piotrkowska 288

Rok 1937

28 sierpnia, sobota. Na fotografii prasowej widnieje grupa robotników bezczynnie siedzących w wykopie, na rozkopanej ulicy, na wysokości posesji pod numerem 18. Widać płot placu Stowarzyszenia Sportowego Union i posesję pod numerem 16 – „Strajk przy warcabach. [...] Kto przejeżdżał tramwajem ul. Przejazd, oglądał dość niezwykły widok: na rozkopanej ziemi rozbili sobie robotnicy obóz, rozsiedli się w cieniu grupkami, poukładali się na rozciągniętych na ziemi kapotach, ten i ów drzemał spokojnie, tam znów inni żywo gestykulując o czymś rozprawiali. A kilku zapalonych graczy na zaimprowizowanej na desce szachownicy rozgrywało partyjkę w warcaby, przy czym rolę figur spełniały kamienie. To strajkujący robotnicy sezonowi, zatrudnieni przy robotach kanalizacyjnych. Przystąpili do strajku żądając podwyżki zarobków i zatrudnienia przez pełny tydzień. Tak dla zabicia czasu „urżnęli” sobie kilka partyjek w warcaby. Kilku kibiców otoczyło grających i, jak to zwykle tego rodzaju ludzie, swymi według ich zdania fachowymi radami zanudzało grających. – E, idź pan ze swymi radami gdzieś! – rzucił zdenerwowany partner po niezbyt szczęśliwym ruchu – Przez pana tak haniebnie sknociłem. Rozpoczęła się żywa dyskusja na temat, jaki należało zrobić ruch. Przerwali przyjacielską kłótnię, gdy spostrzegli wycelowany na siebie objektyw aparatu naszego fotoreportera. – A panowie skąd, może z wydziału śledczego? – padło krotochwilne pytanie, świadczące o tym, jaką popularnością cieszą się wszelkiego rodzaju ekspedycje filmowe. Oczywiście uspokoiliśmy pytających stwierdzeniem, że nie mamy żadnych urzędowych zamiarów i wtedy wywiązała się przyjacielska rozmowa. – Podjęliśmy strajk, bo nam tyle obiecywano, a nic nie dano – zaczął jeden. – Włókniarze dostali 1o pet podwyżki, a my nic. A nam, sezonowcom, przede wszystkim się należy, pracujemy tylko przez kilka miesięcy w roku i zarobek ten stanowi jedyne nasze źródło dochodu. Włókniarze pracują przez cały rok. My im tam nie zazdrościmy i życzymy im jak najlepiej, nasza sytuacja jest jednak stokroć gorsza. Magistrat opowiada, że nie ma pieniędzy, że to sprawa Funduszu Pracy. Ale ceny na artykuły pierwszej potrzeby podskoczyły w górę. My nie chcemy zdychać z głodu. Może coś przez strajk uzyskamy. – Jak wyżyć przez cały rok za 42o zł., które zarobi się w sezonie? – wtrącił drugi. – Tyle stanowił mój dochód w ub. roku, ale w ty, roku to nie zarobię nawet tyle, bo do pracy zostałem przyjęty przed miesiącem. Chodzę już jak dziad, wszystko ze mnie oblatuje, bo nie mam za co kupić sobie łachów, żona tak samo obdarta, dzieci prawie gołe, a tu zbliża się rok szkolny, w czym pójdą do szkoły? – machnął beznadziejnie ręką i schylił się nad szachownicą… - W zeszłym roku obiecywali nam jakieś tam podwyżki – wtrącił jeden z kibiców – myśleliśmy, że w tym roku będzie lepiej. Ale skończyło się na obiecankach. Gdy już będzie po sezonie, pewno też nam będą obiecywać, że dostaniemy coś następnego roku. Ale „czekaj tatka latka, a kobyłę wilki zjedzą” – zakończył sentencjonalnie. Robotnicy zdają sobie doskonale sprawę, że podjęty strajk może być dla nich stratą. Bo jak ich przetrzymają z tydzień, straci każdy z nich około dwudziestu złotych, których potem żadna podwyżka nie zwróci. Ale rozumieją również, że dotychczasowe wynagrodzenie jest zbyt marne. Rozumieją dokładnie swoją krzywdę, chcą podwyżki minimalnej. Cóż, kiedy nie mogą tego zrozumieć odpowiednie czynniki? Rok bieżący szczególnie jest ciężki. Ceny na artykuły wzrosły kolosalnie i zapowiada się, że jeszcze wzrosną. A jak można żyć przez całą zimę za 42o zł.? Słuszne są żądania sezonowców i muszą być uwzględnione przez odpowiednie czynniki, bowiem nie można dopuścić do tego, aby przez zimę głodowali”.

Rok 1938

13 kwietnia, środa. „Podaję do wiadomości Szan. Kljenteli, iż przeniosłem mój Skład dykt i fornierów z ul. Sienkiewicza 49 na ul. Przejazd 18 tel. 27o-22. Oskar Schwarz”. Skład działał też w 1939.

Rok 1939

Taryfa Domów Miasta Łodzi - właściciel Karol Cynke.

Rok 1947

5 lipca, sobota. „Strzelaj pan w palce tej bogini. O przybytku godziwej rozrywki. Zapewne mało kto wie z mieszkańców Łodzi, że przy ulicy Daszyńskiego 18 w małym budyneczku mieści się przybytek wyjątkowo godziwej rozrywki. W tym białym domku – niczym poczekalnie autobusowego dworca czy punkt PCK – mieści się strzelnica. Strzela się tam z wiatrówek do najrozmaitszych celów: do tarcz pierścieniowych i starych żarówek, do pustych butelek i do zapałki trzymanej przez opancerzoną Wenus. Trafić do zapałki nie jest rzeczą łatwą, ale zjawiają się tutaj tacy mistrzowie, którzy na 1o strzałów niemal wszystkie kule ładują w koniuszki palców „uroczej” boginki, wybijając jej trzymaną zapałkę. Był raz taki wypadek, że kula trafiła w sam czubek zapałki, która nie spadła, a stanęła w płomieniu. Strzelec ten nazwany został „królem zapałki” i od tego pamiętnego dnia jest „bezpłatnym” gościem strzelnicy. Strzelnica ta przed niedawnym czasem przeniesiona została z „zielonej” rudery, szpecącej wygląd ulicy Daszyńskiego do specjalnie wybudowanego obok domku. Przed wejściem do niego można wypróbować nie tylko celność swego oka i dobre funkcjonowanie wiatrówek, ale i swoją siłę fizyczną na ustawionym aparacie zwanym „siłomierzem”. Podobne strzelnice istnieją w każdym szwedzkim mieście i miasteczku. Trzeba bowiem wiedzieć, że Szwedzi są mistrzami nie tylko w sportach zimowych, ale i w strzelaniu. Oni to właśnie z zamiłowaniem uczęszczają na strzelnice, podobne do tej w Łodzi”.

Rok 1957

23 lutego, sobota. „Aparat „Fotoplastikon” komplet w dobrym stanie sprzedam. Wiadomość strzelnica – Tuwima 18”.

17 grudnia, piątek. „Chociaż się sprząta to błota po kostki!... Śnieżyce coraz dotkliwiej dają się nam we znaki. Zawieje tworzą zaspy na drogach wylotowych, w mieście – nawet na ulicach centrum – topniejący śnieg szybko zamienia się w brudną maź. Samochody przesuwają to błocko z miejsca na miejsce, ale z tego przecież nic nie wynika. Nawet do autobusu trudno wsiąść bez dokumentnego zabrudzenia butów. W nocy ze środy na czwartek i niemal przez cały wczorajszy dzień, 3o pługo-piaskarek MPO walczyło ze śniegiem. W komunikacji miejskiej, zwłaszcza na liniach tramwajowych, śnieżyca spowodowała spore zakłócenia. Tramwaje jeździły nieregularnie, często stadami. MPK wysłało na trasy dwa pługi wirnikowe, zamontowane przed wozami silnikowymi. Nieco lepiej było na liniach autobusowych, lecz i autobusy jeździły wolniej, niż zwykle. MPO soli obficie i bez skrępowania. Ostatnio sól sprowadza się bezpośrednio z kopalni w Kłodawie. Codziennie przywozi się jej około 1oo ton. MPO ma w zapasie już 1ooo ton soli i około 5oo ton piasku. W Łodzi bierze teraz udział w akcji zimowej 222 pracowników MPO, Zarządu Dróg i Mostów oraz MPRD. Są oni zatrudnieni m.in. przy oczyszczaniu ze śniegu placów, parkingów i innych terenów będących pod opieką MPO. Na ogół śnieg zrzuca się na pryzmy, a tylko z centrum miasta wywozi się go ciężarówkami. Jak to bywa każdej zimy, i tym razem wielu dozorców nie przejmuje się śniegiem. Wystarczy przejść się ulicami Łodzi – zwłaszcza bocznymi – aby stwierdzić, że przed posesjami nie ma komu odgarniać śniegu, ani przysypać śliskich chodników piaskiem. Oto wczoraj, jeszcze o godz. 14, na skwerze u zbiegu ulic Tuwima i Sienkiewicza (w pobliżu strzelnicy), brodziło się po kostki w topniejącym śniegu. Na ul. Moniuszki – ślizgawica. Na chodnikach, ani śladu piasku. Ślisko było również na ul. Hotelowej i Traugutt. Pracujących dozorców spotkaliśmy niewielu. Zastaliśmy ich m.in. przy ul. Tuwima 1 i Sienkiewicza 33 i przed tymi domami był już porządek. Okazuje się więc, że można utrzymać chodniki w należytym stanie, jeśli gospodarz domu podchodzi do swojej pracy sumiennie. O ile w centrum Łodzi, mimo tych krytycznych uwag, nie było najgorzej, to na peryferiach miasta nie widać ani śladu łopaty odgarniającej śnieg – nie mówiąc już o posypywaniu chodników piaskiem. [...]”.



[1] Maciej Cholewiński „Kolekcja Motyli G”, mszp., Łódź 1998-2o21


Kolejne numery: